Jednym z czterech lubińskich benedyktynów, któremu przysługuje tytuł Sługa Boży, to zmarły w opinii świętości ojciec Zygmunt Mreła, przeor klasztoru w Lubiniu, więzień obozu koncentracyjnego Dachau.
O. Zygmunt Mreła, syna Franciszka i Matyldy, urodził się 18-tego listopada 1882 w Łobżenicy, powiat Wyrzysk, w województwie bydgoskim, w ówczesnym zaborze pruskim. Przy chrzcie otrzymał imię swojego ojca, św. Franciszka Salezego. Ojciec był organistą w parafialnym kościele. Gdy mały Franek kończył cztery lata, bolesny cios dotknął jego rodzinę liczącą sześcioro dzieci - śmierć matki. O tym bolesnym przeżyciu wspomina później często w listach. Ojciec, aby zapewnić dzieciom należną opiekę, zawarł ponownie małżeństwo, sam zaś pracował usilnie, by zapewnić tej gromadce chleb i skromne warunki życia. W szkole wyróżniał się Franek szczerą pobożnością i wielką pilnością, co stało się powodem otaczania go troskliwą opieką przez gorliwego duszpasterza, ks. Jana Chryzostoma Dziubka, który wziął na siebie koszta dalszego kształcenia Franka w państwowym gimnazjum w Rogoźnie. Po maturze Franciszek kieruje swoje kroki do seminarium duchownego w Poznaniu korzystając nadal z finansowej pomocy ks. Dziubka. Jako kleryk zyskuje Franciszek uznanie swych przełożonych w seminarium, a świadectwo wystawione mu za miesiące wakacyjne spędzane przez trzy lata kolejno na plebaniach w Baranowie, Łobżenicy i Siemowie zawierają pełne uznania oceny dla jego pobożności, pokory i wzorowego wypełniania obowiązków. Po pierwszym roku studiów spieszy kleryk Franciszek do Częstochowy, aby tam u Matki Bożej wyprosić sobie Jej opiekę na dalsze studia. Święcenia kapłańskie otrzymał 9-tego lutego 1908 roku i po półtorarocznym wikariacie, najpierw w Czerniejewie, następnie w Łabiszynie, zostaje 1-go lipca 1909 r. mianowany wikariuszem przy metropolitalnej katedrze Gnieźnieńskiej. Z czasem awansuje na wice-kustosza archikatedry i administratora parafii katedralnej. Z tego okresu zachowała sie opinia księdza biskupa Wilhelma Kloske wyrażająca uznanie dla jego nienagannego życia, zdolności kaznodziejskich i troskliwej opieki nad sierotami Domu Sierot św. Wojciecha. Z tą opinią otrzymuje w 1914 roku nominację na proboszcza parafii św. Barbary w Karminie, w ówczesnym dekanacie pleszewskim. Na tym stanowisku pracuje 9 lat. Jednak szczególnie trudna sytuacja we wschodnich dzielnicach odrodzonej Polski budzi w nim w tym czasie gorące pragnienie przejścia do diecezji podlaskiej: "bo tam wielki brak księży, a to przecież ziemia męczenników. Byłbym szczęśliwy mogąc pracować w diecezji męczenników", pisze w 1919-tym roku do kardynała Dalbora. Nasuwa się w tym miejscu myśl, że ten entuzjazm dla męczenników znalazł urzeczywistnienie w chwili jego śmierci w Dachau. Nie otrzymał jednak zgody kardynała, lecz przyjął odmowę w duchu posłuszeństwa i wiary.
Mimo wszystko pragnienie oddanie się Bogu przez pełniejsze wyrzeczenie się siebie nie daje mu spokoju. W czasie rekolekcji kapłańskich w sierpniu 1920-go roku ogarnia go nieodparta myśl wstąpienia do zakonu. Długo trwa zastanawianie się, w którym zakonie będzie mógł najpewniej zrealizować swój ideał. Z początku myślał o wstąpieniu do Jezuitów, ale wobec stanowiska spowiednika, który nie potwierdzał tego zamiaru, zaczął rozglądać się za innym zakonem. Czytamy w liście z 4-go stycznia 1924r.: "Ponieważ w wolnej Polsce rozpoczęły się pielgrzymki do Częstochowy, powstało pragnienie, aby tam służyć pielgrzymom". Tak więc za zgodą kardynała Dalbora rozpoczyna w r. 1923 nowicjat u OO. Paulinów w Krakowie na Skałce. Lecz po czterech miesiącach dochodzi do wniosku, że to nie jest jego miejsce, a potwierdza mu to jego spowiednik o. Bernard Łubieński redemptorysta. Wraca więc do diecezji z pełną decyzją spełnienia woli Bożej na każdym miejscu wyznaczonym przez ordynariusza. Otrzymuje skierowanie na prefekta w seminarium nauczycielskim w Rogoźnie, a po roku przeniesienie na prefekta do gimnazjum żeńskiego w Lesznie. Wspomnienia o swym prefekcie, spisane po latach przez jego byłe uczennice, świadczą jak bardzo była owocna jego praca wychowawcza. Z Leszna często odwiedza odradzający się po dziewięćdziesięcioletniej kasacie klasztor w Lubiniu, gdzie następuje ostateczne urzeczywistnienie pragnienia wstąpienia do klasztoru. W jesieni 1928 roku rozpoczyna nowicjat w benedyktyńskim opactwie Emaus w Pradze Czeskiej i otrzymuje imię zakonne św. Zygmunta, pokutnika i męczennika z szóstego wieku, którego relikwie przechowywane są częściowo w Pradze. Pierwsze śluby składa 18-go października 1929 roku i wraca do Lubinia. Tu w 1937 roku otrzymuje nominację na proboszcza miejscowej parafii, a w rok później zostaje przeorem klasztoru, co świadczy o zaufaniu, jakie sobie zdobył wśród wspólnoty zakonnej. Jako przeor zachował zawsze postawę spokojną, opanowaną, szerząc wśród otoczenia życzliwość, a zgodnie z ewangelią, mimo że był pierwszy, umiał być "ostatnim". Odpowiedzialność i ciężar przełożeństwa stał się szczególnie trudny z chwilą wybuchu wojny. Rok 1939... Już pierwszego Września szerzy się popłoch. Przybywają uciekinierzy z Leszna, trzeba sie nimi zająć. Ojciec Zygmunt otacza ich troskliwą opieką, wlewa otuchę w serca. W Niedzielę 3-go Września na pierwszej Mszy św. powstaje w kościele głośny lament, O. Zygmunt w krótkich, serdecznych słowach, wlewa w serca modlących się nadzieję i męstwo. Następnie, aby uniknąć niebezpieczeństwa od niemieckiego żołdactwa ciągnącego szosą wzdłuż klasztoru, zarządza przejście wszystkich zakonników z klasztoru do schowanego w lasach, gościnnego dworu pp. Bukowieckich w Cichowie, natomiast sam spełnia ofiarnie i z narażeniem obowiązki duszpasterza nawiedzając chorych w całej parafii i pocieszając rodziny pogrążone w żałobie po stracie najbliższych. Gdy front przeszedł zakonnicy wracają do klasztoru i zaczynają sie ustawiczne, w brutalny sposób przeprowadzane, rewizje i szykany. O. Zygmunt zachowuje spokój i zachęca współbraci do cierpliwości powtarzając swe ulubione życiowe hasło: "Wszystko dla Ciebie, Najświętsze Serce Jezusa!". Te słowa nie schodziły mu z ust.
Rok 1940. Klasztor w Lubiniu zostaje wyznaczony przez gestapo na etapowy obóz dla internowanych księży! Zaraz po Nowym Roku przywieziono do klasztoru 3ch pierwszych księży internowanych. w 2 tygodnie po tym, późnym wieczorem, zajeżdża niespodziewanie samochód ciężarowy wypełniony księżmi pod eskortą gestapo. Zakonnicy przyjęli księży jak najgościnniej odstępując za przykładem O. Zygmunta własne łóżka, a sami nocując na słomie przyniesionej ze stodoły. Po paru tygodniach zajeżdża nowy transport 30 księży. O. Zygmunt zajął się troskliwie wypożyczaniem dla nich od parafian sienników. Na Boże Ciało gestapowcy wywieźli z klasztoru do Dachau około 60-ciu księży. Lecz znów 15-go sierpnia wywieziono do Dachau następnych, a wśród nich O. Wojciecha Golskiego - "prawą rękę" O. Zygmunta. Te przeżycia bardzo podkopały jego zdrowie, mimo to z zaparciem się siebie spełniał po kryjomu posługi duszpasterskie. Ile męstwa wymagało wykonywanie obowiązków związanych z przełożeństwem w klasztorze przeznaczonym na likwidację! ... Te dwa lata ofiarnej służby duszpasterskiej pod wrogą okupacją hitlerowską znalazły swe zakończenie 6-go października 1941 roku.
W tym dniu gestapo wywiozło resztę księży, a wśród nich O. Zygmunta Mrełę, najpierw do Poznania, a następnie do Dachau. Tam po katordze trwającej dziewięć miesięcy, wyczerpany do ostateczności, został pod pozorem przeniesienia do szpitala obozowego wywieziony wraz z grupą innych więźniów ciężarówką, w której wszyscy zostali zagazowani. Był to dzień 18-ty maja 1942 roku. Data podana urzędowo 29-go czerwca jest nieprawdziwa.
Pozostawił po sobie świetlaną pamięć kapłana głębokiej pokory, serdecznego opiekuna cierpiących i ubogich, roztropnego duszpasterza i troskliwego wychowawcy młodzieży.
O. Mateusz Skibniewski OSB
"Zeszyty Lubińskie" t. III, s. 59-62