Żywot o. Bernarda

2 czerwca 2024

Drugiego dnia miesiąca czerwca obchodzimy co roku wspomnienie odejścia z tego świata Sługi Bożego o. Bernarda z Wąbrzeźna. Z tej okazji zapraszamy do lektury jego życiorysu, sporządzonego przez współczesnego mu kronikarza, o. Bartłomieja z Krzywinia.


"Wielebny ojciec brat Bernard, profes lubińskiego klasztoru zakonu św. Benedykta, urodzony w Wąbrzeźnie, które jest miastem Prus Królewskich, diecezji pelplińskiej, z pobożnych i szlachetnych rodziców, ukształtowany przez nich od chłopca ku wszelkiej uczciwości życia, kiedy przepędził lata wczesnego okresu życia na początkowych naukach w domu, ze względu na dalsze nauki, udał się do Poznania do Kolegium ojców towarzystwa Jezusowego, gdzie pod wodzą nauczycieli, szybko wraz z postępem w nauce, te również poczynił postępy w trwałej pobożności, że go z tego powodu najwięcej miłowali i szanowali. Już bowiem wtedy jako młodzian, płonąc Bożą miłością, aż do tego stopnia cały oddawał się pobożności, że cokolwiek pozostawało mu wolnego czasu od nauki, cały przeznaczył go na modlitwy, nabożeństwu i pozostałym sprawom służby Bożej oraz zaprawie w cnotach. Gorzał wtedy nabożnym uczuciem w stosunku do ubogich; ich to bowiem miał zwyczaj karmić chlebem, podawanym mu w miejscu posiłku w domu, sam niekiedy czując niedosyt. Przebywając wśród współkolegów, uchylał się od towarzystwa nieprawych, by przez to zachować bardziej czystego ducha od ułud świata; tych jedynie zwykł był dopuszczać do bliższej zażyłości, których by przykładami i napomnieniami lepszym mógł się stawać. Tę jego świątobliwość życia uczynił Bóg jaśniejącą cudami jeszcze w owym rozkwitającym wieku. Albowiem, mieszkając poza murami miasta, kiedy w Wielki Piątek spieszył z towarzyszami do parafialnego kościoła, by wysłuchać przed świtem wygłaszanego kazania, znakiem świętego krzyża otworzył zamkniętą bramę miasta, która odwlekała jego życzenia i pałające pragnienia. Skoro zaś później przysposobił sobie nie przeciętny skarb nauki, nakierował ducha z przybytku wiedzy ku szkole ćwiczeń w służbie Bożej i za Bożym tchnieniem objął w uścisku zakon św. Benedykta w klasztorze lubińskim, gdzie w krótkim czasie tak wielce postąpił w pełnieniu cnót, iż wydawało się jako by nie zaprawę rozpoczął mniszego życia, ale dosięgnął jego najwyższego szczytu. A w pierwszym rzędzie rzucił mocne podwaliny głębokiej pokory, którą miał nie tylko wyciśniętą w głębinach duszy, w sercu, lecz także zdradzał zawsze opuszczonym obliczem, a czynami dostarczał wyjątkowych jej przykładów. Nie było żadnej tak niskiej i odrzucanej posługi, do której by nie zbliżał otwartych rąk i nie pospieszył za tym chętnym duchem. dlatego sprawując obowiązek odźwiernego, kuchcika także i usługującego do stołu, ochoczo również wykonywał nawet to, co uważa się za trudne do spełnienia. Używał przeważnie szat lichych i wytartych, o które dopraszał się dobrowolnie, żeby brat szatny dał je zamiast nowych. Było także jego zwyczajem oczyszczanie miejsc ustępowych, mycie naczyń kuchni, szorowanie posadzek klasztoru i gorliwe spełnianie innych tego rodzaju usług. Po włożeniu podwaliny pokory, na to ustawicznie zwracał uwagę, by na nim budować także pozostałe cnoty. Przede wszystkim oddawał się w dziwny sposób umartwieniu ciała. Prócz bowiem nieustannego używania włosiennicy bardzo ostrej, boleśnie smagał się uderzeniami dyscyplin, od których częstego powtarzania w najmniejszej cząstce nie ustąpił nawet po przytępieniu wzroku. W przyjmowaniu pokarmów stosował taką wstrzemięźliwość, że odmówiwszy sobie potraw lepszych, posilał się jedynie pospolitymi i lichszymi i to umiarkowanie. Do tego dochodziły częste czuwania nocne. Miał zwyczaj uprzedzać bowiem chwałę Bożą o północy; zanim pobudzono braci, sam czuwając na pobożnych modłach, rozważaniach i innych zbożnych ćwiczeniach, i na nich trawić liczne godziny nocą. Kiedy zaś zmęczonego na modlitwie zmogła natrętna senność, widywali go bracia niekiedy spoczywającego na gołej ziemi, a nieraz wprawdzie w łóżku, lecz ubranego i na samej słomie. Kiedy więc tak ogromne poczynił postępy w szkole cnót, zwrócił na siebie oczy całego konwentu, zwłaszcza zaś wielebnego Stanisława Kiszewskiego świętej pamięci opata, który go z samego względu na cnotę miłował w sposób wyjątkowy i uznał za stosowne, by jemu powierzyć zadanie zaprawiania nowicjuszów, jeszcze nie trzechletniemu zakonnikowi. Przyjąwszy ten urząd, nie tylko to jedynie czynił, by ugruntować jak najbardziej ducha nowozaciężnych na wzór reguły i monastycznych prawideł przez zbawienne pouczania, lecz także to, że co innym przedstawiał do czynienia, sam wcześniej wypełniał. Dlatego dołączał się na towarzysza nowicjuszom nawet w spełnianiu niższych posług wobec klasztoru; a jeśli czegoś przez niedopatrzenie zaniedbali, celował w zastępczym trudzie. I chociaż w karaniu ich używał ojcowskiej łagodności, niekiedy jednakowoż, o ile wymagała konieczność, dla zachowania staranności, zwykł był nieco pożyczać od surowości. Jeżeli więc niekiedy niektórzy z nowozaciężnych wzbraniali się podjąć strofowań ciała, nałożonych przeń w miejsce pokuty, zamiast nich, zdejmując szaty, sam się przysposabiał do strofowania, zamierzając jako mistrz przyjąć na własne ciało pokuty uczniów jako kary nieposłuszeństwa. Widziała to młodzieńcza niebaczność i zdumiewała się nad przykładem tej sprawy, a zbawczym rumieńcem oblana, chętna podchodziła do pokuty, przed którą się przedtem ociągała. Kiedy zaś stał się kapłanem, dodawał z dnia na dzień obfitsze postępy w pokorze, powściągliwości, cierpliwości, pobożności. Stąd też przy rozważaniu Męki Pańskiej i Najświętszego Sakramentu tak wielkim wewnątrz rozpalał się ogniem, że nawet podczas srożącego się zimowego mrozu, zasiedziały w kościele i cały zziębnięty, wielką część czasu poświęcał temu ćwiczeniu. Ilekroć przystępował do Komunii Świętej lub składał Bogu ofiarę mszy (co mianowicie zostawszy kapłanem sprawował codziennie) albo też zajmował umysł rozważaniem rzeczy Bożych, nieodłącznie słyszało się go, że wzdychał i z głębi serca wydobywał łkania. Okazał się gorliwym obrońcą zakonnej karności; ponieważ chciał, żeby ona, zaprowadzona niewiele przedtem przez najprzewielebniejszego opata Stanisława Kiszewskiego, była mocną i stałą w tężyźnie, a to starał się osiągnąć bądź żarliwszymi zachęcaniami braci bądź też częstym wpływem zwierzchników, zgotował sobie zawiść wielu i z tej to przyczyny dużo niewinny przecierpiał i dla igraszki świętoszkiem oraz obłudnikiem nazywany, nie zdradził z tego powodu ani zaniepokojenia na czole ani też nie użalał się na wyrządzoną sobie krzywdę; ba, nawet zwykł był prosić o przebaczenie ze strony zazdrośników, którzy go obrazili schylając się do ich stóp.


W ogólności, na przestrzeni krótkiego i szybkiego pięciolecia, jeszcze nie całkowicie dopełnionego, taki osiągnął krąg doskonałości, przez co słusznie można go przyrównać do wyjątkowych czcicieli monastycznego życia. Wreszcie zmożony ciężką i niebezpieczną chorobą, zniósł ją nie tylko dzielnym, lecz także ochotnym duchem. Przekonywany przez braci, by skorzystał z usługi lekarzy, skoro mniemał, iż w najmniejszym stopniu nie może już wspomóc stanu swego zdrowia ludzkimi środkami, cały powierzył się woli Bożej, której jedynie ufał. Był przy walczącym ze śmiercią zły duch, którego, gdy dzielny zapaśnik Chrystusowy po raz pierwszy spostrzegł stojącego przy łóżku, powtarzając owo Marcinowe: "Czego tu stoisz, okrutna bestio?", natychmiast zmusił do ucieczki. Wtedy, złożywszy Bogu dzięki, i po przyjęciu z rąk wielebnego ojca przeora postaci Chrystusa wiszącego na krzyżu, kiedy go częściej obejmując i okrywając pocałunkami, nagle wyzwolony z więzów ciała, zamknął ostatni dzień takim dowodem świętości, że nie tylko poszczególni bracia żądali współubiegając się, by im dano coś z drobnych rzeczy jego domowego sprzętu, lecz także zewnętrzni przyozdobili wspólnie jego grób, sypiąc tu i ówdzie różnego rodzaju kwiaty, co i do tej chwili pozostaje ich zwyczajem. Habit zakonu przyjął 5-go stycznia w roku 1599, śluby złożył 24-go lutego w roku 1600, zakończył życie 2-go czerwca w roku 1603, słynący cudami nawet teraz, które oddzielnie spisane wraz z poręką, uczynioną odnośnie do nich powagą biskupa poznańskiego Macieja Łubieńskiego, przechowuje się w archiwum naszego klasztoru.

Frament obrazu sporzadzonego wkrótce po śmierci o. Bernarda w XVII w.

WESPRZYJ NAS


Z reguły św. Benedykta

Przydzieli się im mnicha starszego, takiego, który umie pozyskiwać dusze, by ich bardzo uważnie obserwował. Trzeba badać troskliwie, czy nowicjusz prawdziwie szuka Boga, czy jest gorliwy w Służbie Bożej, w posłuszeństwie, w znoszeniu upokorzeń. Należy mu z góry przedstawić wszystko, co jest ciężkie i trudne na drodze do Boga. Jeśli obieca wytrwać w stałości, po upływie dwóch miesięcy zostanie mu odczytana ta Reguła od początku do końca. I wówczas powiedzą mu: Oto prawo, pod którym chcesz służyć. Jeśli możesz je zachować, wstąp; jeśli zaś nie możesz, odejdź wolny. Jeśli nadal nie zmieni zdania, należy go zaprowadzić z powrotem do wspomnianej wyżej celi nowicjuszy i ponownie doświadczać na wszelkie sposoby jego cierpliwość.

 
PLAN DNIA
Dzień powszedni
6:00
Jutrznia
6:30
Medytacja, rozmyślanie
7:15
Msza święta
8:00
Śniadanie
9:00
Praca
12:15
Modlitwa południowa
12:30
Obiad
14:00
Praca
17:00
Nieszpory (sobota 15:00)
18:00
Kolacja
20:00
Kompleta
Niedziela
6:00
Jutrznia
6:30
Medytacja, rozmyślanie
8:00
Śniadanie
11:30
Msza Święta
13:00
Modlitwa południowa
13:15
Obiad
17:30
Nieszpory
20:00
Kompleta i Godzina czytań
MSZE ŚWIĘTE W OPACTWIE
Niedziela i uroczystości
7:30
 
9:30
 
11:30
Konwentualna
19:00
 

 

Poniedziałek - sobota
7:15
Konwentualna
18:00
(w poniedziałek w kościele pw. św. Leonarda)

 

W święta zniesione
7:30
Konwentualna
10:00
 
18:00

Polecamy

Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
188 0.068243026733398