Opactwo Benedyktynów w Lubiniu stanowi ewenement pod względem harmonijnego połączenia w swojej budowie trzech styli: romańskiego, gotyckiego i barokowego. Zapraszamy do lektury ciekawego artykułu niemieckiego pedagoga Friedricha Wilhelma Foerstera, który w oryginalny sposób dzieli się swoimi refleksjami na temat wspomnianych trzech styli sztuki.
„W ciemny dzień listopadowy stoję przed romańskim kościołem św. Leodgara w Gebweiler, w Alzacji. Żółte liście klonu wirują w powietrzu i niosą się przez ulice; przez błękitne tło nieba przebiegają to ciężkie chmury deszczowe, to wiatrem górskim pędzone strzępy jasnych obłoków. Wchodzę do kościoła i jestem nagle we wczesnym średniowieczu. Nie mogę z początku pojąć o co tu chodzi. Co znaczy ten zamknięty świat romański, co znaczą te łuki porządnie uszeregowane, pozbawione fantazji, wyprane z dumy, pozbawione ekstatycznego polotu? To nie jest w kamień gotycki zaklęty poryw duszy do Boga, nie; to jest dom duszy, twierdza wiary, architektura dogmatu. Tu w kamień romański wcielony dogmat ucisza duszę, porządkuje ją, rozjaśnia, oczyszcza z upojenia pozorów, z nalotu zmysłów; tutaj w tym spokojnym umiarze znajduje dusza drogę do własnego wnętrza, znajduje także drogę wzwyż, tu nie potrzebuje się obawiać wkroczenia na drogi mylne i ułudne.
Jakżeż cicho tu jest, jak bardzo ponadczasowo! Tylko jakaś stara babina przychodząc z targu, klęka i szepce wieczne słowa modlitwy; tu nie może zakwitnąć pycha; tu znajduje swe rozwiązanie zagadnienie społeczne, tu wysoko uduchowiony człowiek związany jest wspólnotą modlitwy z pracującym na ulicy kamieniarzem, z przekupniem kapusty i szewcem zelującym buty. „Bądź człowiekiem, człowiecze.” Tylko w ten sposób mogę być rozwiązane wszystkie zawiłe zagadnienia podziału pracy, tylko tak obie skłócone klasy ludzkości pogodzone. Kapelusz z głowy, na kolana, woda święcona, modlitwa… Tu jest przybytek jedności, tu pamięta człowiek o jednym, o tym, co jedynie jest potrzebne… I człowiek współczesny, wchodząc znów w rozwirowanie złotych liści na ulicy miasta, powtarza za Nietzschem: „Kraczą wrony – biada człowiekowi, który nie ma ojczyzny.”
Katedra Sztrasburska! Uświadamiam sobie całą różnicę między światem romańskim a gotyckim. Tu także trwa panowanie Kościoła – ale to już inna architektura tradycji i dogmatu, tu widzę duszę natchnioną, tę duszę w cieniu romańskich, łagodnych łuków wychowaną, zahartowaną i uskrzydloną, tu widzę jak z całą świadomością, w niebotycznym porywie dąży ku swoim praźródłom. I kto stał w obliczu takiej katedry, nie będzie już nigdy mógł się uchylić spod przemożnej siły w niej zaklętej jedności, zrozumie raz na zawsze, czym jest ta jedność, która tu tak potężnie w górę dąży, wszystko w górę porywa, która głosi prawdę świata innego, która kamień w potężny ruch w pieśń triumfu rozkołysuje. Cóż za wzniosła pewność, co za dogłębnie cudowna celowość w liniach świętej legendy i historii! Wiedzie nas ta w kamień zaklęta hierarchia ku Matce chwalebnej, przez nią ku królującemu Chrystusowi i z Nim razem dalej do stóp Ojca Stworzyciela! Dla ludzi ówczesnych to wszystko było rzeczywistością bardziej prawdziwą, bardziej namacalną, niż rzeczywistość giełdy tam w dole huczącego jarmarku, tam w dali kłócącej się giełdy. Dążenie historii do Boga, dążenie do Boga duszy, to były dla nich wszystkich ruchów życia ruchy najnaturalniejsze – to były ruchy tak proste, jak poruszenia poczwarki mającej z siebie wyłonić motyla! Dla człowieka współczesnego wszystko jest przesądem. Ale może przedziwnym przesądem jest jego ciemna, w larwie materii uwikłana wiara.
W baroku widać, jak siły ziemi zaczynają ciążyć nad w górę wyrywającą się duszą. W jednym z barokowych kościołów górnej Alzacji widziałem obraz, który mnie uderzył: przedstawiał świętą, która z wzniesioną w górę głową patrzyła w niebo oczyma wywróconymi tak silnie, że widać w nich było już tylko białka. Co znaczył ten obraz? Jaki nastrój duszy zdradzał ten ruch zbyt gwałtowny?
Barok zaczyna się tam, gdzie zaczyna się wewnętrzne pęknięcie współczesnego człowieka, to znaczy tam, gdzie umysł upojony wiedzą przyrodniczą i poznaniami naturalnymi, traci bezpośrednie zrozumienie rzeczywistości wyższej, zachowując jednakowoż silne jeszcze uczucia religijne i potężną religijną tradycję. Człowieka ciągnie już ziemia, upaja go odkrywanie praw natury, pociąga go jej przezwyciężanie, czaruje go wszystko co widzialne; i dlatego we wszystkich formach baroku znać już ten wielki ciężar ziemi, widać już, że świat widziany w człowieku zwycięża, że go w swoje bierze posiadanie, ale oczy jeszcze potężnie – może właśnie tym potężniej – zwracają się ku niebu, kierując się ku niemu jakby gwałtem; człowiek ześlizguje się już po stromej pochyłości ziemskiej, ale jeszcze krzykiem ostatnim ku niebu o pomoc woła. Jeżeli z postaciami sztuki barokowej porównamy postacie z Quatrocenta lub postacie sztuki pierwszych chrześcijan, a nawet postacie płaskorzeźb antycznych (z pierwszego okresu), od razu zobaczymy charakterystyczne między tymi epokami różnice: w sztuce antycznej, pierwotnie chrześcijańskiej, czy wcześnie renesansowej, widzimy człowieka jednolitego, człowieka przekonanego o rzeczywistości świata wyższego, człowieka tą prawdą żyjącego. Nawet gdy grzeszy, człowiek ten o swojej prawdzie nie zapomina i nie wątpi, zna swój grzech i grzechem go nazywa, pamięta o sądzie i karze. Nie ma dla niego dwóch prawd, dwóch porządków rzeczy, jest tylko jedna, niewątpliwa, ziemię i niebo obejmująca prawda, jeden ustalony i zawsze obowiązujący porządek rzeczy. I ta jednolita wiara ujawnia się w całej postawie, w całym zachowaniu się owego człowieka: modli się on nie tylko oczami, modli się całym ciałem, całym sobą. W baroku przeciwnie, w baroku tkwi już cały „upadek zachodu”. Widzimy już w nim rozbicie wewnętrznej i zewnętrznej jedności człowieka, widzimy załamanie się stylu (właściwe barokowi przestylizowanie jest tego załamania oznaką). W baroku zstępuje człowiek w duszące opary materii, popada w konflikt z bogomyślnością, wikła się w tragiczność bezcelowej, bezsensownej aktywności, w baroku wypowiada posłuszeństwo, wypowiada służbę, uchyla się of ofiary: w baroku i przez barok wpada w zachłanną drapieżność własnego „ja”…
Dziś mamy też barok, ale już barok bez wzniesionych w górę oczu! Raczej przeciwnie: tym samym, trochę sztucznym, trochę bolesnym ruchem, jakim człek baroku wznosił oczy ku niebu, zwraca je człowiek współczesny z wysiłkiem i afektacją ku ziemi. Bo jego materializm jest właściwie pełną mściwości reakcją przeciwko tym siołom które przynaglają go do spoglądania wzwyż. Elektryczne światło, słońce dzisiejszego świata, oślepiło współczesnego człowieka, przygniotło go nadużywanie dóbr materialnych; i przesycony i ociężały przestał świat wyższy dostrzegać; dziś nawet ludzie wierzący, nie wiedząc o tym, tkwią w baroku, t. zn. wyczuwają bolesne rozdarcie obu rzeczywistości: ziemskiej i niebieskiej. Nawet u wierzących widoczny jest ten dziwny paraliż wiary, to jakieś dziwne zahamowanie ducha, ta niemożność i niechęć oddania się i poddania Bogu. Oko chrześcijańskie zwraca się jeszcze w uczciwym wysiłku ku górze, ale i ono jest już uwiedzione mirażem techniki, złudą „realnej polityki” i „gospodarczej rzeczywistości”. I człowiek współczesny przerażony i zdezorientowany stoi na rozstajnych drogach niepewny i wahający: spogląda tęsknie w drogę tradycji i wołań wiecznych, spogląda niespokojnie w drogę współczesnego automatyzmu, w drogę wiodącą ku dumnie w sobie zasklepionemu życiu doczesnemu. I przeżyjemy jeszcze niejedną katastrofę, przeżyjemy jeszcze niejedno bankructwo wiedzy, niejedno załamanie się pozornie uporządkowanego życia, zanim poznamy nasz błąd i naszą pomyłkę. Dziś ta jedynie realna prawda wydaje się nam nieprawdziwa dlatego, że jest niemodna, dlatego, że się we współczesnym języku jeszcze wyrażać i bronić nie umie. Ale przyjdzie czas, gdy przejrzymy, gdy prawdę tę od słońca oczywistszą, od spiżu mocniejszą, ujrzymy, poznamy i uznamy!”